sobota, 29 grudnia 2012

5- Bolonia cd.

Tłumacząc dłuższą przerwę w niepisaniu to.. Cóż... czasem rzeczywistość nie pozwala cieszyć się przeszłością, i akurat część listopada i grudzień był takim właśnie momentem, ale jak to mówi mój osiołek na kubku: "Pamiętaj! depresja kiedyś minie!". No więc jestem znów gotowa do powrotów myślami w ciepłe miejsce.
Bolonia...ostatni dzień zwiedzania, wreszcie efektywny.  A więc co widziałam:
Po primo:wdrapałam się na wieżę (wcale nie takie proste, trochę tych schodów tam jest, całe szczęście, że dzień wcześniej nie znalazłam tego wejścia, bo pewnie w połowie drogi bym zrezygnowała) a z niej panoramę miasta. Widok faktycznie ciekawy, chociaż niestety tego dnia było dość pochmurno - trochę szkoda zdjęć... 
Po drugie primo: Neptuna - ano jak to Neptun, zdjęcia w każdym przewodniku więc nie będę go zamieszczała, ale skoro był punktem do zobaczenia to został odhaczony. Postanowiłam też odwiedzić jedno z muzeów proponowanych w przewodniku - muzeum muzyki. Chciałam tam pójść, bo w przewodniku było napisane, że są krużganki (uwielbiam krużganki!) i że puszczana jest tam muzyka. Byłam kiedyś w takim miejscu w Nowym Jorku i wspomnienie tego nadal powoduje powstawanie motyli w brzuchu. Niestety, dla mnie nie było ani krużganków, ani muzyki, jedynie kupa instrumentów i jakiś nut, także nie oszukujmy się byłam zdziebko zawiedziona. Kustosz próbował mi opowiadać o pokojach, ale nie znajomość angielskiego z jego strony a z mojej włoskiego doprowadziła do tego, że dowiedziałam się, że Bolonia była kiedyś ważnym centrum muzycznym i muzyka była w niej bardzo ważna...nie ma co - lekcja na całe życie. Dobrze, że kosztowała tylko 3 euro.. Poza tym oglądałam całą masę arkad, którymi zostałam oczarowana. Tego dnia zjadłam też absolutnie przepyszne lody o smaku michała anioła (no bo skoro były pistacjowe, waniliowe a potem michał anioł to chyba smak, albo z michała anioła?). Na lodziarnię natknęłam się zupełnym przypadkiem, a z witryny dowiedziałam się, że doczekała się nawet artykułu w New York Timesie, także to, że ich lody są wyjątkowe to chyba nie jest subiektywna opinia.
Ludziarnia z lodami z michała anioła
Co ciekawe kiedy przyszłam nie było w ogóle klientów a mimo to, poczułam ogromną presję ze strony sprzedawczyni w związku zbyt długim zastanawianiem się nad smakiem, a jak już w końcu podjęłam decyzję nałożyła te lody do wafla tak szybko, że nawet nie zdążyłam schować portfela, można wnioskować, że zdarza im się mieć młyn! Ponad to spotkałam ulicznego malarza, a nic tak bardziej mnie nie nastraja podróżniczo jak ich obecność...Skoro są znaczy, że znajduję się w wyjątkowym miejscu. Poza tym wydarzyło się coś zabawnego, co dało mi do myślenia... Idąc sobie i oglądając to to, to tamto zaczepiły mnie trzy kobity, nie wiem skąd, ale chyba z dość daleka i jedna po angielsku zapytała mnie jak dojść do "Prady". Nie wiedziałam, ale ponieważ miałam mapę w ręku spytałam czy wie na jakiej ulicy jest ten sklep.Odpowiedziała, że nie. Potem zastanowiłam się skąd jej przyszło do głowy, że ja akurat mogę to wiedzieć. Czyżby mój sweterek przeżywający właśnie swój najmniej 4 sezon tak ją oszołomił, że zdecydowała się mnie zaczepić? Wniosek z tego taki, że można się zdziwić jak nas postrzegają inni, zwłaszcza obcy.
Poza tym tego też dnia dowiedziałam się po raz kolejny, że przewodniki to jednak czasem trochę mijają się z prawdą. Wszystko dzięki temu, że wreszcie się zgubiłam! Uwielbiam te momenty, kiedy odwrotnie odczytam mapę i idę w złym kierunku. Najczęściej właśnie przy takich okazjach odkrywam coś fajnego. Tym razem też nie było inaczej. Okazuje się, że Bolonia to nie jest jednak sam beton bez kawałka drzewa. Dotarłam do naprawdę dużego, zielonego parku (duużo większego niż ten największy - Parco della Montagnola na mapie), gdzie można było usiąść na trawie pod drzewem, i np. wypełnić pocztówki, co też uczyniłam, szkoda by było marnować taką okazję. Park nazywa się Giardini Margherita i żeby do niego dojść trzeba przejść przez Viale G. Gozzadini (na samym dole mapy, ogromna dwupasmowa ulica oddzielająca stare miasto od reszty).
Kanał
Zwiedzanie zakończyłam obiadem w pobliżu kanałów, które całkiem niedawno zostały odkryte do publicznego wglądu. Przed powrotem postanowiłam spróbować poczuć studencki klimacik i udać się na piwo do miejscowego pubu. I znowu zaskoczył mnie mój wizerunek. Poprosiłam barmana, żeby polecił mi jakieś lokalne piwo, no więc polecił, poprosiłam o dużą szklankę, ale chyba nie wyglądałam na osobę, która poradzi sobie z taką ilością alkoholu, bo dostałam wersję mini. Ponieważ wierzę w znaki uznałam, że nie będę się wcinać w przeznaczenie, najwyraźniej w Bolonii z jakiś powodów nie było mi dane wypić dużego browara. Tak czy inaczej teraz już mogłam spokojnie wracać do hostelu. Następnego dnia miałam jak najszybciej uciekać, bo postanowiłam, że przed odlotem (21:00) pozwiedzam Forli, skoro jest tam lotnisko to chyba musi być coś ciekawego do obejrzenia...? Hym...