Bolonia...ostatni dzień zwiedzania, wreszcie efektywny. A więc co widziałam:
Po primo:wdrapałam się na wieżę (wcale nie takie proste, trochę tych schodów tam jest, całe szczęście, że dzień wcześniej nie znalazłam tego wejścia, bo pewnie w połowie drogi bym zrezygnowała) a z niej panoramę miasta. Widok faktycznie ciekawy, chociaż niestety tego dnia było dość pochmurno - trochę szkoda zdjęć...
Po drugie primo: Neptuna - ano jak to Neptun, zdjęcia w każdym przewodniku więc nie będę go zamieszczała, ale skoro był punktem do zobaczenia to został odhaczony. Postanowiłam też odwiedzić jedno z muzeów proponowanych w przewodniku - muzeum muzyki. Chciałam tam pójść, bo w przewodniku było napisane, że są krużganki (uwielbiam krużganki!) i że puszczana jest tam muzyka. Byłam kiedyś w takim miejscu w Nowym Jorku i wspomnienie tego nadal powoduje powstawanie motyli w brzuchu. Niestety, dla mnie nie było ani krużganków, ani muzyki, jedynie kupa instrumentów i jakiś nut, także nie oszukujmy się byłam zdziebko zawiedziona. Kustosz próbował mi opowiadać o pokojach, ale nie znajomość angielskiego z jego strony a z mojej włoskiego doprowadziła do tego, że dowiedziałam się, że Bolonia była kiedyś ważnym centrum muzycznym i muzyka była w niej bardzo ważna...nie ma co - lekcja na całe życie. Dobrze, że kosztowała tylko 3 euro.. Poza tym oglądałam całą masę arkad, którymi zostałam oczarowana. Tego dnia zjadłam też absolutnie przepyszne lody o smaku michała anioła (no bo skoro były pistacjowe, waniliowe a potem michał anioł to chyba smak, albo z michała anioła?). Na lodziarnię natknęłam się zupełnym przypadkiem, a z witryny dowiedziałam się, że doczekała się nawet artykułu w New York Timesie, także to, że ich lody są wyjątkowe to chyba nie jest subiektywna opinia.
Ludziarnia z lodami z michała anioła |
Poza tym tego też dnia dowiedziałam się po raz kolejny, że przewodniki to jednak czasem trochę mijają się z prawdą. Wszystko dzięki temu, że wreszcie się zgubiłam! Uwielbiam te momenty, kiedy odwrotnie odczytam mapę i idę w złym kierunku. Najczęściej właśnie przy takich okazjach odkrywam coś fajnego. Tym razem też nie było inaczej. Okazuje się, że Bolonia to nie jest jednak sam beton bez kawałka drzewa. Dotarłam do naprawdę dużego, zielonego parku (duużo większego niż ten największy - Parco della Montagnola na mapie), gdzie można było usiąść na trawie pod drzewem, i np. wypełnić pocztówki, co też uczyniłam, szkoda by było marnować taką okazję. Park nazywa się Giardini Margherita i żeby do niego dojść trzeba przejść przez Viale G. Gozzadini (na samym dole mapy, ogromna dwupasmowa ulica oddzielająca stare miasto od reszty).
Kanał |