czwartek, 30 czerwca 2016

26 - Pafos cz. II czyli przekrój przez różne rodzaje plaż :)


Następnego dnia wszystko szło jak po grudzie. Pewnie dlatego, że od rana broiłyśmy. Najpierw stwierdziłyśmy, że owoce rosnące w przy osiedlowym ogrodzie  to pewnie się tylko marnują, do tego nie są pryskane, bo kto by je pryskał? a my przecież oszczędzamy, no więc co? najlepiej byłoby je w ramach śniadania skonsumować. Rzuciłyśmy monetą kto zerwie granata rosnącego przy drzwiach  budynku (tak, tego ze zdjęcia) i...Efekty na zdjęciu.
Śniadanko!
Ciastka, owoce i kawa, tak pożywne śniadanie, że chyba do lunchu wytrzymałyśmy tylko dzięki tej ogromnej obiado-kolacji dzień wcześniej i potężnemu upałowi. W tym miejscu chcę zauważyć, że jednak brak klimatyzacji w hotelu/mieszkaniu zlokalizowanym w środku pustyni to dramat. Wiatrak pod sufitem nie załatwia sprawy.
Nasz balkon i wypalona od słońca trawa
Tak czy inaczej w tym momencie już miałyśmy poślizg czasowy. Mimo wszystko na dworcu autobusowym kierunek do Petra tou Romiou byłyśmy w okolicach 11. Niestety, autobusy jeździły z taką częstotliwością, że kolejny był o 13. I tak oto karma wróciła! Nie kradnie się owoców z ogrodów! Na szczęście Cypr to Cypr i jakieś 100 metrów od tego dworca znajdowała się, nazwijmy to umownie, plaża. Był to dostęp do morza z pomostu z zejściem do skał z których już bez problemu można było wykonać hop do wody.
Przyjazne zejście do wody

Chyba wcześniej nie spotkałam się z tego typu kąpieliskiem, ale trzeba przyznać, że przynajmniej po wyjściu z wody stopy były zawsze czyste. Nie pozostawało nam nic innego jak rozłożyć się z ręcznikiem na tym pomoście i czekać na autobus. Po godzinie pluskania i zalegania na słońcu stwierdziłyśmy, że jakiś lunch to nam się jednak należy i powędrowałyśmy do okolicznego baru, gdzie serwowane były naprawdę niezłe hamburgery. Po lunchu nadszedł wreszcie upragniony czas odjazdu autobusu w kierunku skały Afrodyty.
Miejsce upadku przyrodzenia Uranosa

W miejscu gdzie rozrzucone są głazy podobno kiedyś narodziła się Afrodyta, która jak wyszła i zaczęła przechadzać się po okolicy produkowała przy każdym kroku kwiaty, po których, jak sądzę,  obecnie pozostały tylko kamienie, kamienie i jeszcze trochę kamieni (to moja wersja skąd tam tyle kamieni).

Dużo kamieni
I jeszcze więcej kamieni
Osobiście bardziej podoba mi się wersja w której historia idzie o krok dalej i mówi o tym, że Kronos tak się zdenerwował na swojego starego - Uranosa, że obciął mu przyrodzenie (hehe) i wrzucił do morza. Swoją drogą, to ciekawe co ten stary dziad zrobił. Morze zaczęło się pienić i wyszła z niego nie kto inny jak Afrodyta, która wszędzie bruździła kwiatami.
Tu nic nie upadło, ani się nie spieniło, zwykła skała na lądzie wśród kamieni
Na skały nie wolno się wspinać, wszędzie dookoła są kamienie, przez co marnie się na niej wyleguje, no i nie mając butów do pływania dość łatwo się na nich poślizgnąć, i wiadomo, zrobić sobie krzywdę.
Okolice Coral Bay

Po powrocie z atrakcji stało się jasne, że do grobów królów to my już nie zdążymy. Postanowiłyśmy jednak zobaczyć jeszcze Coral Bay, która kusiła ładnymi widokami. Po ogarnięciu się w naszej "bazie" ruszyłyśmy na autobus, który zawiózł nas na plażę całkiem podobną do tej w Limassol, jeśli chodzi o podłoże. Po plażowaniu stwierdziłyśmy, że w ramach oszczędzania wrócimy na piechotę, a poza tym dobrze by było wstąpić do Lidla na jakieś tanie kupowanie. Wracałyśmy w czasie zachodu słońca. A że wzdłuż chodnika ciągnącego się na skarpie na dole miałyśmy morze, było cudnie.
Widok na plażę Coral Bay
W Lidlu zaopatrzyłyśmy się tylko w najważniejsze produkty czyli cola i kilka bułek. Tego wieczoru miałyśmy wypić po Wróciłyśmy do naszego apartamentu, zjadłyśmy już zupełne resztki tego co zostało z "Karliny", uzupełniłyśmy szklanki johnnym z colą i załączyłyśmy kolejną piosenkę przewodnią tej wycieczki: One day baby we'll be old Asafa Avidana (do odsłuchania tu), jak znalazł na świętowanie trzeciego oczka, i jak znalazł jako wstępniak przed apogeum imprezowym :D Już następnego dnia wyjeżdżałyśmy do Agia Napy!

środa, 29 czerwca 2016

25 - Pafos cz I czyli: Zapierająca dech w piersiach autostrada, pustynny klimat i osobliwe jedzonko


Autostrada Limassol-Pafos


Z rana udałyśmy się jeszcze ostatni raz przekąpać w Limassolowym morzu, potem zabrałyśmy się na autobus i w drogę! Z pewnym smutkiem żegnałyśmy się z Limassol, w sumie można było już tam zostać, no ale poczynione rezerwacje kolejnych hoteli pchały nas na przód. Z resztą od rana wydzwaniał do nas właściciel kolejnego apartamentu aby dowiedzieć się o której będziemy, bo chciał po nas wyjechać na dworzec. Droga do Pafos była piękna, przez całe półtorej godziny po lewej stronie ciągnęło się morze. Sam ten widok ładował akumulatory. W sumie nie napiszę nic nowego stwierdzając, że nic dziwnego, że tam ludzie nie bardzo marudzą, nie dość, że ciągle ciepło to jeszcze to morze wzdłuż autostrady...
Po przyjeździe odebrał nas przemiły Pan właściciel, jak się okazało mieszkania - kawalerki, którą zabukowałam. Miejsce nazywało się King's Holiday Apartaments. Cały blok otoczony był ogrodem z drzewami cytrusowymi i granatami, a na podwórku znajdował się basen. 

Granat w osiedlowym ogrodzie, tuż obok wejścia do budynku
Do plaży był niestety do przejścia kawałek, tak jak i do lidla (ale był lidl!). Po zauważeniu, że w pokoju brak jest klimatyzacji, umówieniu się, że wyjeżdżając wrzucimy klucze do skrzynki i uzyskaniu informacji jak dostać się na dworzec ( bo dojazd na jest już prostszy niż z, wystarczy złapać autobus na przystanku oddalonym jakieś 200 m od bloku) Pan właściciel nas opuścił a my postanowiłyśmy się trochę odświeżyć i znaleźć jakieś jedzenie, bo to już była ta pora.  Poza tym, w drodze do Pafos, po przeanalizowaniu naszych wydatków w Limassol powzięłyśmy decyzję, że niestety w Pafos przydałoby się trochę pobiedować, zwłaszcza jeśli mamy ochotę trochę pobawić się w Agia Napie. Z tymi przemyśleniami i mocnym postanowieniem oszczędzania natknęłyśmy się na restaurację  "Karlina cafe" z wystawionym potykaczem obwieszczającym, że mega plater za "tylko" 25 Euro. W sumie nie wyglądało na to, że w okolicy znajdziemy wiele więcej knajp, a chodnik właśnie zaczął oddawać pobrany w ciągu dnia żar, więc poza jedzeniem marzyłyśmy też o wielkim, zimnym piwie, no a poza tym, po podziale na pół nie wychodziło tak tragicznie, a poza tym(!) przecież wszystkiego nie zjemy więc będzie na kolację i śniadanie, jak nic. No więc oczywiście skusiłyśmy się. Byłyśmy nieźle wygłodzone. Pierwszej przystawce ledwo zdążyłam zrobić zdjęcie w takim tempie została wciągnięta. 
Dokładka przystawki
 Kolejny talerz został już zjedzony w pełni kulturalnie, jak również został na dokładnie obfotografowany,
Albo zamieniasz się w księcia, albo Cię zjem!
kolejny talerz wbił nas nieco w konsternację, przechodzący kelner widząc nasze miny zaśmiał się i stwierdził, że to jeszcze nie wszystko, zrobił to w taki sposób, że ze śmiechu mało co wszystko nam się nie wróciło. 

"Hehe, and that's not all.."
Cóż, kazałyśmy resztę popasu zapakować i ostatkiem sił wepchnęłyśmy do poziomu nosa deser. 

Damy radę...
W tej sytuacji znów łatwiej było mówić o oszczędzaniu! Wróciłyśmy do naszego mieszkania z jedzeniem. Że robiło się późno doszłyśmy do wniosku, że resztę wieczoru spędzimy nad basenem z winem, które jechało z nami z festiwalu (w końcu oszczędzamy, impreza była dzień wcześniej a za dwa dni będziemy w apogeum imprezy). Ten ustalany na spontanie plan wypalił fenomenalnie! Jakimś dziwnym trafem cały basen miałyśmy całkowicie dla siebie, na osiedlu nie było żywego ducha. Po kąpieli i winie wróciłyśmy do pokoju i ustaliłyśmy plan na dzień następny, a plan był konkretnie jeden, dostać się do Petra tou Romiou, czyli skały Afrodyty, miałyśmy wyjechać najwcześniej jak się da i wrócić tak, żeby jeszcze zdążyć obejrzeć Groby Królów, które znajdowały się w pobliżu. Cóż ten plan akurat nie do końca wypalił.