czwartek, 31 marca 2016

Gdzie dziś można jechać?

Od kilku dni pytanie o to gdzie można by pojechać drąży mi mózg. Dlatego też, zanim przejdę do opisu kolejnej podróży, postanowiłam krótko przeanalizować potencjalne  kierunki wyjazdowe, może komuś się to przyda? Od kilku dni jestem wyczulona na informacje gdzie który znajomy jedzie. Sama nie jestem już na etapie: a co mi tam jakieś wojny i inne terrorysty, viva la vida, piekła nie ma, carpe diem itd. Oczywiście wojny zawsze były i nadal są, niestety obawiam się, że zawsze też będą. Gdyby nie kwestia dużej ilości uchodźców próbujących znaleźć kawałek bezpieczeństwa w Europie, pewnie wojna w Syrii obeszła by nas tyle co zeszłoroczny śnieg, tak jak mnie 3 lata temu kiedy razem z przyjaciółką postanowiłyśmy zobaczyć Cypr, który jest tylko dwa kroki od Syrii.
Tak czy inaczej w moim otoczeniu są osoby, dla których odkąd zaczęły wybuchać to tu to tam bomby w Turcji, świat podróży zamknął się na amen. Miłośnicy Turcji (ja nie należę do grona, akurat w Turcji przeżyłam najgorszy urlop w życiu, w sumie to nie wina Turcji, że pojechałam do niej ze złamanym palcem - ale nikomu nic nie powiedziałam, bo bałam się, że kazaliby nosić gips, a w Turcji przecież pływa się w morzu, no to jak do wody z gipsem? Nie wina też Turcji, że akurat wyrzynała mi się ósemka, która nieprawidłowo  "wychodziła poza łuk żuchwy", dzięki czemu wdał się stan zapalny i takie tam, no ale przed wyjazdem nie chciałam iść do dentysty, bo wiadomo dentysta boli...Generalnie wyjazd polegał na zapijaniu ibupromów dżinem z tonikiem, co i tak niewiele dawało, bo tonik w żywej ranie w dziąśle to ból, który mógłby być spokojnie wykorzystywany podczas jakiś wyszukanych tortur... Niby nie wina Turcji to wszystko, ale niesmak pozostał). Tak czy inaczej wydaje mi się, że nadal istnieją kierunki na tym naszym padole, które są całkiem do rzeczy. Po pierwsze to co ja bym wzięła pod uwagę wyjeżdżając na moje super bezpieczne wakacje z półtorarocznym dzieckiem to lotnisko. Przede wszystkim unikałabym startów i lądowań z dużych lotnisk przerabiających miliony samolotów dziennie. Pierwszym kierunkiem, który wydaje się być niezłym rozwiązaniem jest Hiszpania i jej Wyspy Kanaryjskie. Hiszpania w obliczu wojny z Syrią i kłopotów z uchodźcami pozostała jakby wyłączona poza nawias. Wiadomo, ma wewnętrzne problemy, kryzys ekonomiczny, do tego rodzina królewska kradnie, gdzie tu jeszcze miejsce na radykalnych islamistów. Dlatego sama z miłą chęcią wybrałabym się na Fuerteventurę lub Teneryfę. Nie byłam, ale chętnie bym się tam wybrała. Do Hiszpanii lata Ryanair, czyli raczej duże lotniska też odpadają. No i koszt przelotu nie jest rujnujący..Nieco gorzej jest jednak po wylądowaniu...
Po drugie Portugalia. Bo jest tam ciepło i podobnie jak w Hiszpanii nie wygląda na to aby miało to być jakieś strategiczne miejsce ataków terrorystycznych. Kogo obchodzi stosunkowo niezbyt bogaty kraj graniczący jedynie z jednym innym krajem? Tyle że bilety w tym kierunku są już na pewno droższe niż do Hiszpanii.
Po trzecie cała Skandynawia. Tylko, że tam jednak jest chłodniej. Osobiście po Polskiej ziemie, jak już gdzieś mam płacić to wolałabym tam gdzie jest ciepło.. Z drugiej strony przepłynąć Bałtyk statkiem zwiększa w jakiś sposób poczucie bezpieczeństwa, no a poza tym, taki środek transportu to jednak nie lada atrakcja. Kolejnym minusem jest fakt, że tam jest jednak drogo.
Po czwarte Holandia, która też mam wrażenie jakby w jakiś dziwny sposób postanowiła się w nic nie mieszać i generalnie nie mieć nic do czynienia z tym chaosem, który kręci się po pozostałych krajach Unijnych. 
Po piąte Rumunia jej wampiry i zamczyska w Transylwanii. Tyle, że akurat nie znając zbytnio standardów jakie panują w tym kraju, raczej nie zabrałabym w pierwszą podróż dziecka. Czyli w moim przypadku, póki co kierunek odpuszczony.
W zasadzie to tyle jeśli chodzi o Europę. Jeśli chodzi o Azję to nie biorę jej pod uwagę przede wszystkim ze względu na odległość, no a poza tym to jednak tam się wszyscy tłuką najbardziej, więc po co ryzykować, skoro można spokojnie powygrzewać się nie tak daleko od domu? 
 Żeby wszystko było jasne, nie twierdzę, że w krajach których nie wymieniłam jest niebezpiecznie. Twierdzę, że w niektórych może być niebezpiecznie (Belgia, Francja, Niemcy, Włochy) a o innych nie mam zielonego pojęcia i raczej nie wybrałabym się do nich bo wieje nudą i jest zimno (Litwa, Łotwa, Estonia). Myślę, że najlepszą podpowiedzią dotyczącą bezpieczeństwa dla potencjalnych kierunków jest strona Ministerstwa Spraw Zagranicznych (http://www.msz.gov.pl/rss/mszostrzezenie.xml). Oczywiście jestem daleka od wpadania w panikę, ale ta strona w pewien sposób właśnie uspokaja, bo czasem to w naszej głowie powstają niestworzone historie, które skutecznie nas trzymają w miejscu. Także takie mam przemyślenia jeśli chodzi o wypoczynkowe Europejskie kierunki. Ciekawe czy ktokolwiek ma jakieś przemyślenia z tym tematem związane...

środa, 30 marca 2016

20 - Powroty

Jeszcze poprzedniego dnia razem z Panem mężem stwierdziliśmy, że warto byłoby zobaczyć Most Yangzi. Most położony jest nad Jangcy, jego całkowita długość wynosi ponad 4,5 km a znajduje się na wysokości 1577 m. Most ten Chińczycy (w liczbie 9000 ludzi) zbudowali całkowicie sami, samiusieńcy, bez jakiejkolwiek pomocy wstrętnego zachodu, dlatego też po dziś dzień jest on synonimem chińskiej samodzielności. A poza tym trzeba było do niego dostać się autobusem miejskim, którym jak dotąd nie mieliśmy okazji się przejechać. Zaraz  po zostawieniu plecaków w naszej Nankińskiej bazie ruszyliśmy do Gulou, gdzie mieliśmy złapać autobus nr 67. Przystanek na którym mieliśmy wysiąść był o tyle prosty, że miał być ostatnim  na trasie, a poza tym...no gdzieś w pobliżu powinien znajdować się Mega Most. Przejażdżka autobusem była niezapomniana. Autobus prawdopodobnie został pozbawiony amortyzatorów, a kierowca był najzwyczajniej w świecie z jakiegoś powodu wkurzony lub druga opcja był niedoszłym mordercą, albo doszłym który walczy z nałogiem zabijania. Aby nie zmienić zajętego miejsca siedzącego musieliśmy się mocno trzymać poręczy. Słabe było też patrzenie na drogę po której jechaliśmy... Mogłabym przysiąc, że kierowca próbował rozjeżdżać rowerzystów, którzy uciekali przed nim i jakoś starali się przeżyć. Może to był któryś z tych autobusów od narządów? Po wyjściu stwierdziliśmy, że w drodze powrotnej najlepiej będzie jednak znaleźć metro. Most był faktycznie bardzo blisko przystanku. Z dołu robi niesamowite wrażenie. Problem był ze znalezieniem drzwi wejściowych. Na pomoc przyszła nam wycieczka i przewodnik (chyba) z busa. Busik sam się przy nas zatrzymał i jeden z uczestników wycieczki (przewodnik?) zapytał czy mamy jakiś problem. Oczywiście odpowiedziałam, że nie wiemy którędy wejść aby wjechać na górę. Przewodnik (?) pokazał jakiś odległy punkt z kilkoma paroma drzwi. Wysiadł z busa i kazał iść za sobą, doprowadził nas do jednych drzwi, otworzył je. Podszedł do lady przy której siedziała kasjerka i coś po swojemu do niej powiedział, po krótkiej wymianie zdań pani przyjęła od nas pieniądze, dała bilety i pokazała windę. "Przewodnik" pomachał nam i już się więcej nie widzieliśmy. To się nazywa życzliwy człowiek, albo człowiek z prawdziwą pasją...kto wie.. Tak czy inaczej, był to kolejny przejaw braku znieczulicy Chińczyków na innych. Na samą górę wjechaliśmy w towarzystwie kobiety obsługującej windę oraz pary turystów. Stało się jasne, że wjechaliśmy jako ostatni zwiedzający. Pogoda była mało zdjęciowa, niestety wszystko przysłaniała szara chmura. Ale mimo wszystko warto było jechać tym autobusem śmierci.
Most z dołu
 Po powrocie (jednak autobusem) okazało się, że nie każdy kierowca autobusu w tym kraju to świr. Ten jechał jak zwykły człowiek bez problemów.
Most z góry

 Po powrocie do naszego mieszkania zdecydowaliśmy się jeszcze na poszukanie supermarketu. Po prawie dwóch tygodniach spędzonych w Nankinie nadal w żadnym nie byliśmy. Sklep okazał się być zupełnie niedaleko naszego wieżowca. Nakupowaliśmy pamiątek w postaci procentów chińskich i rozpoczęliśmy analizę problemów a było ich najmniej dwa: po pierwsze czy przypadkiem te procenty nam nie przeważą bagażu, po drugie, jak mamy się dostać na lotnisko na samolot na 8 rano? Powinniśmy na nim być o 6 najpóźniej, czyli wyjazd najlepiej o 4, ale o 4 miasto jest wymarłe, nic wtedy nie jeździ, no to o 3 może uda się coś złapać? Poszliśmy do naszej dziewczyny od mieszkania i poprzez translator "powiedzieliśmy", że potrzebujemy taksówkę na 3 rano. Chinka wywaliła na nas oczy, popatrzyła jak na wariatów i napisała, że nie ma opcji zamawiania telefonicznego taksówek, ale pomoże nam złapać jakąś na ulicy. No więc po spakowaniu się powiedzmy, że przespaliśmy się do 2:30. O punkt 3 byliśmy pod drzwiami naszej wybawczyni. Zjechaliśmy na dół i ruszyliśmy w kierunku ulicy głównej. Pierwsza taksówka zatrzymała się po jakiś 10 minutach. Facet jak usłyszał gdzie ma jechać pokazał na zegarek i zaczął się drzeć, po czym odjechał..bez nas. Dziewczyna wydukała, że jest za późno. W sumie ma racje...śpi się o 3 w nocy a nie po lotniskach błąka! W drugiej zatrzymanej taksówce, tym razem za kierownicą siedziała kobieta. Popatrzyła na nas i stwierdziła, że niech już będzie, pojedzie. Jedna walizka zmieściła się do bagażnika, moja torba miała wylądować na tylnym siedzeniu, jak ona zobaczyła, że te kółka, które właśnie dotykały ulicy teraz dotykają jej białych pokrowców...najpierw myślałam, że nas pozabija, na koniec prawie płakała. Kazała się zabierać i pojechała...znów bez nas.. Tym razem nasza wybawczyni była zdeterminowana, minęło już co najmniej 20 minut od opuszczenia przez nas mieszkania. Złapała kolejną taksówkę. Po dość długiej wymianie zdań narysowała mi na dłoni sumę, którą nam wynegocjowała. Szczęśliwie mieliśmy ją jeszcze w portfelach, więc uważając, żeby tym razem kółka mojej torby nie dotykały pokrowców samochodu, po uściśnięciu się z naszą wybawczynią wskoczyliśmy do taksówki i pomknęliśmy prosto w kierunku lotniska. A mianowicie zamkniętego na cztery spusty lotniska. W sensie zamknięta była hala odlotów. Przyloty piętro niżej działały. Pomimo, że nie było jakoś specjalnie zimno, nie uśmiechało mi się stać dwie godziny na zewnątrz. Pan mąż szybko pogodził się z ewentualnością czatowania pod zamkniętymi drzwiami, w końcu im gorzej tym lepiej! Nawet znalazł gdzieś wózek aby można było sobie mega niewygodnie odpocząć. Po pół godzinie miałam serdecznie dosyć. Doszłam do wniosku, że na pewno, musi być jakieś zejście do hali przylotów. W końcu znalazłam schody po których taszczyliśmy nasze bagaże, ale przynajmniej udało nam się dostać do środka. Następnie znaleźliśmy windę, która wywiozła nas prosto na zamkniętą i zupełnie pustą halę odlotów. Panował półmrok. Wagi przy większości stanowisk były włączone. Po zważeniu  toreb okazało się, że mieścimy się wagowo w limicie bagażowym. Po takiej wspaniałej informacji nie pozostało nic innego jak rozłożyć się na całkiem wolnych krzesłach (bez podłokietników) i zdrzemnąć się. W okolicach 7 rano, skrzypnęły drzwi. 15 po siódmej podjechał autobus z Nankinu. Tak się składało, że zostało to tak pomyślane, aby pierwszy autobus podjeżdżał tak aby pasażerowie mogli zdążyć na pierwszy samolot, kto by się mógł doprawdy spodziewać tak ludzkiego podejścia i takiej organizacji?! Zdecydowanie nie prości Europejczycy. Tak czy inaczej, po odprawie wsiedliśmy do samolociku zabawki (chyba na 15 osób) i polecieliśmy do Szanghaju. W Szanghaju padło ostatnie zaskakujące pytanie od autochtona: "Chcecie siedzieć razem?". Hymmm..."nie proszę pana, tylko razem się odprawiamy, proszę posadzić nas najlepiej po przekątnej samolotu" chciałoby się rzec, ale akurat wtedy tylko kiwnęliśmy głowami, że tak chcemy. Lot do Amsterdamu przebiegł bez rewelacji, głównie w tym samolocie spałam. W Amsterdamie skorzystaliśmy chwilę ze strefy odpoczynku z miękkimi leżakami, kocami i widokiem na brzozy (na ekranie, taki film - brzozy w lesie), niestety w Amsterdamie przesiadka była dość krótka. Po wylądowaniu w Warszawie marzenie było tylko jedno...zjeść jajecznicę na boczku i pójść wreszcie po ludzku spać...
I tak to właśnie było w Chinach, ciekawe czy ktoś przeżył coś zbliżonego do tego co tu zaprezentowałam? Chętnie powymieniam się doświadczeniami!