piątek, 12 kwietnia 2013

7 - Skąd...

Co prawda kroi mi się nowa przygoda, ale zanim zacznę opisywać dokładnie dokąd, jak i kiedy postanowiłam zrobić niewielki przerywnik, w postaci udostępnieniu informacji skąd...? Jeśli chodzi o to skąd były brane pomysły na kierunki które do tej pory odwiedziłam, to analizując je doszłam do wniosku, że przeważnie to one wybierały mnie. Tak jak np. Bolonia, do której był akurat tani bilet, jak Wiedeń, gdzie pojechałam w ramach konferencji i zostałam na dłużej na zwiedzanie, jak Kenia, która była prezentem ślubnym, jak Węgry, które wyszły właściwie po drodze wyjazdu w góry, jak Barcelona, bo akurat przyjaciółka obejrzała film Woodiego A. i zapragnęła zobaczyć na własne oczy to miasto, więc się podłączyłam, jak Londyn, bo akurat była wycieczka szkolna, jak Nowy Jork, bo mama zdecydowała, że tak będzie i koniec itp. itd. Poza tym może to się wydawać mało prawdopodobne, ale jeśli na okrągło się gada wszystkim wokoło przy każdej nadarzającej się okazji o wyjazdach przeszłych i o tych, które baaardzo by się chciało zrealizować, to w końcu znajdzie się dobra duszyczka, która pomoże nam wybrać miejsce, lub nawet zrobi to za nas. I naprawdę nie tylko ja tak mam. U mnie dobre duszyczki są banalne, bo stanowią je mój tata (który sam lubi jeździć, ale nie ma tak bardzo z kim, więc mogę być i ja) oraz mąż (który niespecjalnie lubi jeździć, ale skoro już mnie lubi to i może pojeździć). Najczęściej jednak, w moim przypadku argumentem na wyjazd do danego miejsca jest fakt, że "tam" mnie jeszcze nie było.
 Kolejną kwestią "skąd biorą się pieniądze na te wycieczki. No właśnie, ostatnio zagadnęła mnie koleżanka z grupy z hiszpańskiego (języki obce to też moja pasja, która jakby nie było wiąże się z pasją numero uno - wyjazdy hen hen), poinformowała mnie, że weszła na moją galerię na portalu społecznościowym (nikt oczywiście nawet się nie domyśla na którym ..) i spytała skąd ja biorę na te wszystkie wyjazdy pieniądze. Stwierdziłam, że to jest kwestia priorytetów, ale czego nie dodałam, również zobowiązań, a raczej ich braku i niestety, pewnie to głupio zabrzmi, ale ogólnego szczęścia również. Po pierwsze nie wydaję pieniędzy na żadne wypasione gadżety (nie mam ani termomixa, ani kuchenki z płytą grzewczą ani innych bajerów), nie mam konia, który pochłania tak czas jak i pieniądze, o dziecku nie wspominając. Zobowiązań większych, póki co również nie mam, bo "praca" którą wykonuję pozwala mi dość swobodnie zarządzać swoim czasem. Poza tym mam szczęście, bo nie wiążą mnie żadne kredyty, a mieszkanie i samochód (nie wypasione) mam. Wszystko to pozwala mi na odłożenie jakiejś niewielkiej sumki, umożliwiającej w miarę komfortowy wyjazd. Ponad to zawsze staram się znaleźć jeśli to tylko możliwe źródła, które mnie wesprą finansowo. Ostatnio była to instytucja "zatrudniająca". Udało mi się przedłużyć wyjazd służbowy i trochę pozwiedzać.
 Z kolei instytucją wspierającą moją przyjaciółkę jest zgraja jej świetnych znajomych, którzy nie dość, że kupili jej walizkę podręczną, to także zasponsorowali bilet lotniczy. Także świetni przyjaciele też mają swój udział w takiej pasji.
Skąd jeszcze brane są inspiracje i "power"? Cóż, niektórzy twierdzą, że dużo czytam. I tak jak zaczynam czuć, że jeśli zaraz nie powstanie plan na podróż to się uduszę, tak mam też fazy wysokiej aktywności kiedy po prostu muszę czytać. I tak szczerze mogę polecić "Lecę dalej" Marzeny Filipczak. Opis podróży może nie jest pisany w sposób w który chce się więcej i więcej, ale druga część książki dotycząca zasad taniego podróżowania - bezcenne. Z kolei książka pozytywnie zakręcająca na podróżowanie, to "Byle dalej" Marty Owczarek i Bartłomieja Skowrońskiego. Przygody i przypadki opisywane są w taki sposób, że człowiek chce koniecznie wiedzieć co było dalej, i z rozczarowaniem godzi się z powrotem autorów do kraju. Inspirujące bywają też filmy, tak jak np. wspomniana już Vicky, Christina, Barcelona. Innym sposobem jest wprowadzenie zwyczaju wyjazdu w związku z czymś. W moim przypadku np. jest to rocznica ślubu. Zamiast kupować sobie prezenty, znajduję kierunek (lub to kierunek znajduje mnie, tak jak w tym roku) i lecimy! W ten sposób zwiedziłam do tej pory Paryż i Rzym, w tym roku szykuje się kolejna wyprawa o której napiszę już w bardzo niedalekiej przyszłości. Wspomniana przyjaciółka ma z kolei grupkę koleżanek z którymi raz do roku wyruszają w obranym kierunku na 4-5 dni.
Cóż...jeśli mogę doradzać jak zacząć... posłużę się tu radą M. Filipczak z jej książki: "po prostu kup bilet" - reszta się już dopasuje do priorytetu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz