poniedziałek, 15 października 2012

2 - Bolonia welcome to

No więc jestem w Warszawie. Mam dzień wyjazdu, w torbie 5 stron wydrukowanych z opcjami pociągów z Warszawy do Katowic i  z powrotem,autobusów z dworca z Katowic na lotnisko i z powrotem, oraz z Forli do Boloni i z powrotem, oraz z dworca do hostelu. Jadę sobie spokojnie metrem na dworzec centralny. Zaczynam układać sobie podróż w głowie, wszystko pasuje - najpierw pociąg do Katowic, przesiadka do autobusu, godzinka jazdy i lotnisko, 2 godziny i Forli, w Forli jestm ok 21... dopóki nie zaczynam analizować swojego super planu w towarzystwie godzin wszystko wyglądało świetnie.. No bo skoro ląduję o 21:15, to o której wylatuję? o 19:30, hym...i wtedy zdałam sobie sprawę, że mój pociąg będzie w Katowicach o 18. Obejrzałam bilet lotniczy z jednym nazwiskiem zamiast dwoma (chwilowo to nie był już główny problem) niemalże ze łzami w oczach a tam jak byk :o 19:00 zamykane są bramki. Autobus jedzie godzinę  i odjeżdża o 18:30 spod dworca. Do tego ciągle myślę o tym bilecie z jednym nazwiskiem. Jechać nie jechać? No to brnę dalej, przynajmniej zobaczę sobie lotnisko w Pyrzowicach. W Katowicach wypadłam z dworca jak z procy, rzuciłam się do taksówek, po dwóch minutach negocjacji wskoczyłam do taksówki. Kierowca nie zdawał się mieć świadomości powagi sytuacji i próbował gawędzić, ja natomiast nie byłam w stanie sklecić zdania bez przekleństwa, więc dość szybko udzielił się mu mój nastrój. Na lotnisko wpadłam równo o 19:00. Na ekranie odlotów widniała radosna informacja, że odprawa do Forli już się zakończyła, numeru bramki natomiast brak, czyli... że... polecieli beze mnie, pomyślałam, ale jak to ja postanowiłam chociaż potwierdzić te przypuszczenia. Kobieta od prześwietlania toreb i ludzi  zaprzeczyła i powiedziała, że pasażerowie czekają na informację do której bramki mają się kierować i, że spokojnie zdążę. Rzuciłam się do kolejnego ekranu i nadal nie dowierzając pytałam innych czy też czekają na informację o bramce , tak, tak wszyscy czekali. Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam, że w sumie zdążyłam, ale nie na odprawę, a więc bilet mam nadal na jedno nazwisko. No nic zobaczymy... W Polsce, przy wejściu do samolotu nie sprawdzali nawet dowodów, odbierali tylko karty pokładowe, także udało się - no przynajmniej w jedną stronę, bo kto to wie czy uda mi się wrócić...
Wylądowaliśmy o czasie, czyli bez problemu powinnam zdążyć na autobus, który miał mnie odwieźć na dworzec. Czekałam sobie grzecznie,na przystanku autobusowym pod lotniskiem, wokół masa taksówek, ale ja doszłam do wniosku, że skoro już przebimbałam swoją dzienną dietę na taksówkę w Polsce to we Włoszech choćbym miała iść na piechotę nie wezmę taksówki. Siedziałam sobie spokojnie w towarzystwie innych pasażerów, gdy podeszła dziewczyna i zaczęła dopytywać, czy ktoś nie chciałby zabrać się taksówką na dworzec, bo podobno autobus już nie jeździ. Hym w rozkładzie wprawdzie był... No cóż...w końcu komplet pasażerów w samochodzie i tak miał kosztować mniej niż bilet autobusowy.  Dojechaliśmy na dworzec, dziewczyna - Marta jak się okazało mieszkała we Florencji i tam też studiowała. Na szczęście dla mnie musiała przenocować w Bolonii, bo nie miała już tego dnia pociągu. Od słowa do słowa okazało się, że zmierzamy do tego samego hostelu. Poznanie Marty okazało się prawdziwą nagrodą po tych wszystkich masakrach podróży. Marta zakupiła bilety z automatu, także dla mnie, zorientowała się w Bolonii gdzie jest autobus, który miał nas zawieźć do hostelu i generalnie życie stało się w jej towarzystwie znacznie, znacznie łatwiejsze. Jeszcze przed wyjściem z autobusu zgadałyśmy się, że w sumie skoro mam aż trzy dni spędzać w Bolonii to żeby nie zanudzić się na śmierć dlaczego nie miałabym odwiedzić Florencji. Plan był doskonały!
Do hostelu San Sisto, znajdującego się na obrzeżach miasta dotarłyśmy w okolicach północy, nasze koleżanki z pokoju już spały (bo jak się dodatkowo okazało miałyśmy ten sam pokój). Szczęśliwie Marta znała etykietę hostelową, ja bym po prostu wlazła do takiego pokoju zapaliła światło i wzięła co mi było potrzebne z torby, ale, jak się okazuje, tak się nie robi. Najlepiej w takiej sytuacji iść prosto do łazienki (razem z torbą podróżną), wypluskać się itd. i już w piżamie wślizgnąć się do pokoju najlepiej bez zapalania światła. I tak też zrobiłyśmy...Następnego dnia zaczęła się prawdziwa przygoda!Florencja!!!

2 komentarze:

  1. ale razem do jednej łazienki wlazłyście?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hym, no tak jak my chodzimy razem do łazienki jak są oddzielne kabiny :)

    OdpowiedzUsuń