wtorek, 9 lipca 2013

9 - Lecę do Chin czyli mordercza historia


No dobrze, specjaliści od związków zazwyczaj twierdzą, że czasem należy się poświęcać, iść na kompromisy i takie tam inne bzdety. No więc chyba spełniłam tę powinność i zamiast spać do 6 spałam do 4 aby Mr mąż mógł zdarzyć na swój samolot, a ja podczas dwóch godzin oczekiwań na własny odlot mogłam zjeść śniadanie (a może to była kolacja?) na lotnisku w towarzystwie tatusia...(ale to jak bohater numer 3 znalazł się na tym lotnisku o 4 rano to już zupełnie oddzielna historia, dobra na bloga pod tytułem, "miłość rodzicielska nie zna snu"). Zanim Mr mąż załadował się na swój samolot próbowałam jeszcze ostatkiem nadziei zgrać nasz chociaż ostatni lot, ale załatwiać coś w KLMie (pewnie w każdej linii lotniczej jeśli nie chodzi o dopłatę za nadbagaż) to jak próba wyłączenia poczty głosowej w komórce**. Rozmowa przebiegła mniej więcej tak: pan z KLM: to nie my odpowiadamy za rozbicie pani lotu, pani leci z LOTem, proszę iść do nich, pani z LOTu: Pani kupowała bilet w KLMie, to nie nasz bilet my nic nie zrobimy, pan w KLMie, (znów): może w Amsterdamie coś się uda załatwić? my tu nic nie możemy (ciekawe czy ktoś zgadnie co usłyszałam w Amsterdamie?- odpowiedź na dole pod *, nie będę psuła zabawy). No więc po śniadaniu z żyłami pełnymi adrenaliny wsiadłam do samolotu lecącego do Amsterdamu. Poza tym, że lało (nikt mi nie wmówi, że długi weekend majowy w Polsce był ciepły i pogodny) to z tego lotu nic nie pamiętam, poza tym, że nie wiedzieć czemu, ale fajnie jest jak mąż czeka po lądowaniu przy wyjściu. 
Pożegnanie Polski

Witaj Amsterdamie













Po wymianie opinii jak się leciało (dobrze, dobrze) ustaliliśmy (nie żeby bez fochów), że Pan mąż czeka na swój samolot do Pekinu (2h) a ja "lecę" na zwiedzanie Amsterdamu City, bo w końcu po coś mam te 6 godzin kwitnięcia. Jeśli ktokolwiek miałby taką opcję zwiedzenia miasta, absolutnie polecam. Jednak nie ma to jak rozwinięta Europa z punktualnymi pociągami jeżdżącymi co pół godziny na i z lotniska oraz z panem biletowym znającym pojęcia takie jak: "return ticket" i "go streight and go down stairs", (zapewniam, że to bardzo ważny szczegół mojej podróży do Chin, która się wyjaśni już wkrótce) .
Jeśli chodzi o Amsterdam to jest uroczy, i czuję potrzebę powrotu po więcej. Pewnie wynika to między innymi z faktu, że nie udało mi się absolutnie zrealizować tego co zaplanowałam. A plan był prosty i bardzo wyjątkowy, bo postanowiłam udać się do muzeum Van Gogha (wspominałam już wcześniej, że nie jestem fanką muzeów, ale VG to trochę co innego...jego obrazy to po prostu co innego).
Nieopodal muzeum VG
Ale ponieważ w tej podróży nic nie miało się układać według mojego planu, to i tu poszło wszystko zgodnie ze zrządzeniem losu. W muzeum trwała zmiana aranżacji ekspozycji, i było zamknięte na cztery spusty przez następne 3 dni. Muzeum narodowe miało kilometrową kolejkę (pewnie wstęp był darmowy). Ale był plus tej sytuacji, muzeum VG znajdowało się na drugim końcu miasta od dworca. Tak więc do muzeum jechałam tramwajem, a z powrotem mogłam się przespacerować. Po drodze napotkałam miejsce do którego była krótka kolejka, a ponieważ, nie oszukujmy się stanie w kolejkach, my Polacy, mamy najzwyczajniej w świecie w genach i szukamy tylko okazji aby w jakiejś się znaleźć, także tym razem bezwolnie poddałam się temu instynktowi i stanęłam...w kolejce do cholernego butiku! Coś takiego zdarzyło mi się pierwszy raz... no dobrze, można stać niechcący w kolejce do wieży w Bazylice Świętego Piotra, myśląc, że się idzie do tej bazyliki, ale do sklepu?! brzydzę się sobą...
Mylący żyrandol...
No ale dobrze, żyrandole w holenderskich sklepach z ubraniami  są naprawdę urocze. Po wyjściu ze sklepu przytomnie stwierdziłam, że chyba czegoś mi brakuje skoro tak zbłądziłam, po krótkim wglądzie w głąb siebie, stwierdziłam, że to pewnie kawa. Czym prędzej zaparkowałam w knajpce przy jednym z kanałów i uzupełniłam braki kofeiny. Kolejnym przystankiem był sklep z kartkami (nie rozumiem ludzi, którzy nie mają potrzeby wysłania kartek z dokładnym określeniem pogody w danym momencie). Obeszłam targ kwiatowy i sklep Bożonarodzeniowy działający nawet w maju (z dokładnie podaną ilością dni ile jeszcze do Bożego Narodzenia) i zaczęłam się nie ubłagalnie zbliżać do dworca.
Przed wejściem do pociągu postanowiłam coś jeszcze przegryźć, coś Holenderskiego. No i co może być bardziej Holenderskiego niż... frytki?! Tak, właśnie na nie padło, ogromne fryty z tłustym majonezem, dzięki czemu cholesterol w żyłach czuje się jak w domu, ale w podróży wiadomo.. można jeść nawet mięso w piątki. Po powrocie na lotnisko rozkoszowałam się wszystkimi strefami odpoczynku dla podróżnych. Bez wątpliwości mogę stwierdzić, że Holandia to kraj w którym myśli się o wszystkich ludziach (całkiem jak Wiedeń w Austrii, czyli mam już dwa miejsca na świecie gdzie dba się o ludzi, szkoda że w obu tak dziwnie mówią...).
Tak czy inaczej w strefach odpoczynku, medytacji, bibliotece lotniskowej, muzeum lotniskowym czas zleciał jak z bicza strzelił. I trzeba było znów zapakować się do samolotu. Tym razem miało być długo, męcząco i wkurzająco. Poza tym, że w związku znów z niespodziewanym zrządzeniem losu byłam wyposażona w sprzęt elektroniczny po zęby (nie koniecznie mój), moje przejście przez kontrolę zajmowało wieczność. Już nawet w pewnym momencie ochroniarz pozwolił mi nie wypakowywać aparatu tylko zasuwać do samolotu. Na pokłądzie byłam pierwsza w swoim rzędzie (miejsce od okna na samym końcu, żadnego rozkosznego maleństwa które mogłoby kopać w moje oparcie - idealnie). Po chwili pojawił się pierwszy współpasażer, oryginalny Chińczyk. Po przyjaznym hello, zaczęły padać pierwsze pytania, pierwsze dwa nawet sympatyczne, skąd jestem i czy to moja pierwsza podróż do państwa środka, ale już po chwil nowy znajomy koniecznie chciał wiedzieć po jaką cholerę wybieram się tak daleko, gdzie właściwie jest moja uczelnia i czy długo tam będę siedziała (i pewnie zabierała im hausty ich bezcennego smogowego powietrza) i gdzie właściwie dokładnie lecę. Wymownie otworzyłam laptopa i stwierdziłam, że muszę się przygotować do konferencji - tej o której przed chwilą mówiłam. Po chwili przyszedł, a właściwie przyszła druga współpasażerka...I tu zaczyna być mniej sympatycznie...     

* Proszę spróbować w Pekinie, jak będą wolne miejsca to może się uda
** Instrukcję wyłączenia poczty głosowej można znaleźć w internecie, ale zapewniam, że to nie będzie pierwsza lepsza strona ani na pewno nie strona operatora, także życzę wytrwałości..wiadomo, chcesz znajdziesz sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz