Zaczęło się od wyjazdu do Warszawy i przenocowanie u rodziców
mojego chrześniaka (dzięki 3M!), aby następnego dnia pociągiem udać się w
kierunku mojego ulubionego lotniska w Pyrzowicach. Tym razem czas został
wyliczony perfekcyjnie i o żadnym pośpiechu nie mogło być mowy. W samolocie
dawało się odczuć radosny nastrój. Wszyscy jechali na wakacje. Para z plecakami
również. Wyleciałyśmy o czasie, bez niespodzianek, wylądowałyśmy w Larnace
również o czasie w okolicach godziny 20. Po opuszczeniu lotniska znalazłyśmy
przystanek autobusowy. Wytłumaczyłyśmy kierowcy gdzie chcemy jechać, a on nam
wytłumaczył, że nie dowiezie nas na
miejsce, ale powie gdzie wysiąść i przesiąść się w autobus miejski. No więc z
wiarą, że damy radę, no bo jak nie my to kto wsiadłyśmy i pojechałyśmy. W
okolicach 22 kierowca zatrzymał się w zasadzie pośrodku drogi na jakiś przedmieściach i poinformował nas, że
najlepiej żebyśmy wysiadły i złapały autobus po drugiej stronie ulicy. No więc
wysiadłyśmy. Dociągnęłyśmy nasze podręczne walizeczki do przystanku i
zaczęłyśmy czekać...Wokół ludzi jak na lekarstwo. Wiadomo o 22, w obcym
miejscu, po podróży, z całą kasą schowaną gdzieś tam każda minuta wydaje się być
stosunkowo dłuższa niż normalnie. W pewnym momencie podszedł do nas facet:
ciemna karnacja, ubrany na biało. Zapytałyśmy czy orientuje się, czy jakiś autobus
miejski będzie tamtędy jeszcze tego dnia jechał, czy od razu łapać taksówkę i z płaczem
przepłacać za przejazd jakoś dziesięciokrotnie. Facet powiedział, że autobus
przyjedzie po czym oparł się o murek i zapalił papierosa. No więc skoro
przyjedzie to przyjedzie. Jednak zanim autobus, najpierw pojawiła się taksówka
z taksówkarzem, który był żywo zainteresowany dokąd jedziemy i gadał jak
nakręcony. Powiedziałam dokąd jedziemy. On podał cenę, która była nawet do
przyjęcia (coś ok 15 €). Powiedziałam, że czekamy na autobus. Taksówkarz
stwierdził, że raczej już nic nie przyjedzie i dalej patrzy tymi przekrwionymi,
niemrugającymi oczami. W tym momencie odezwał się koleś w białym i powiedział
z całą stanowczością, że autobus przyjedzie. Ja jeszcze rozważałam czy nie zabrać
się tą taksówką, ale Amiga odciągnęła mnie i stwierdziła, że czekamy.
Czekaliśmy dobre kolejne 10 minut. Facet w białym zdążył już spalić papierosa i
wreszcie pojawił się on! Autobus miejski. Tubylec kiwnął nam, że to ten
autobus. Wsiadłyśmy i byłyśmy przekonane, że on wsiądzie z nami. A on zabrał
się i poszedł sobie. Trochę nas to zdziwiło... Najwyraźniej z jakiś powodów
wolał nas przypilnować. W autobusie Amiga stwierdziła, że to był anioł, który
przybył nas ochronić, bo koleś z taksówki był ewidentnie naćpany. Anioł nie anioł, dobrze jest trafić na swojej drodze na kogoś pomocnego i nieszkodliwie dziwnego. Kierowca
autobusu nie bardzo orientował się, który hotel jest nasz, więc wysadził nas
przystanek wcześniej niż powinien, ale tu już sytuacja była zupełnie inna. To
była ruchliwa ulica otoczona hotelami. Weszłyśmy więc do pierwszego lepszego hotelu
aby dowiedzieć się, gdzie znajduje się nasz. Zostałyśmy pokierowane i bez
większego już kłopotu w okolicach północy dotarłyśmy do naszego miejsca
przeznaczenia czyli Chrysanthos
Boutique Apartments w Limasol.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz