Rano stało się jasne, że
długie spodnie do niczego nam się tu nie przydadzą. Był wrzesień i 30° w
cieniu! Po ubraniu się w 100% letnią garderobę i stroje kąpielowe zamiast
bielizny zeszłyśmy na nasz pierwsze wakacyjne śniadanie. Śniadanie należało do
tych z serii ulepszonych brytyjskich, czyli jajka sadzone, bekon, ale zamiast
tej obrzydliwej fasoli świeże warzywa, jednym słowem, żyć nie umierać!
|
Takie śniadanie trzyma do kolacji... |
Kolejnym
punktem programu, zaraz po śniadaniu miała być plaża. Od naszego hotelu
dzieliło nas do niej może 200 m. Po drodze zahaczyłyśmy o sklep, i jak się
okazało UE to jednak wiocha. Wchodzisz do sklepu i od razu przypomina Ci się
10° z domu..bry.
|
Mlekovita! nasi tu byli :D |
Po zakupie wody
ruszyłyśmy na plażę. Wreszcie można się było wygrzać i wygadać na wszystkie
życiowe tematy. Może na zdjęciach plaża nie wygląda zachwycająco, ale zawsze
lepszy bury piasek niż kupa kamieni, które na brzegu mogą prowadzić do
skręcenia nogi a w wodzie jeszcze bardziej mogą prowadzić do skręcenia nogi.
Lato tamtego roku, jak to w Polsce nie było jakieś tragiczne, ale nie ma co się
oszukiwać, ciepłe morze to nie mazurskie jezioro, które choćby nie wiem jak
było ciepło w ciągu dnia, i tak będzie zimne, znaczy "orzeźwiające",
miało być!
|
To co że szaro-bury i tak jest cuuudownie! |
|
Uliczka w Limassol |
Po wygrzaniu
"gnatów" postanowiłyśmy trochę poszperać po mieście. Limasol może nie jest jakieś porywające, ale z
pewnością ma swój urok. Po drodze
zorientowałyśmy się w rozkładzie autobusów miejskich i dalekobieżnych. Po
przejrzeniu dostępnych uliczek, zakupieniu w ramach pamiątki lakieru do paznokci
w kolorze morskim(ulubione praktyczne pamiątki), stwierdzeniu, że psy na Cyprze
są jakieś dziwne
|
Nieco dziwny pies... |
|
|
udałyśmy się na obiad. W ramach którego trafiło na mało
powalającą musakę, ale za to z winem. Po obiedzie zaczynało się robić coraz później. Co oznaczało, że nasz cel numero uno w Limassol - Wine Festival zbliża
się wielkimi krokami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz