czwartek, 31 grudnia 2015

16 - Nadprogramowa podróż







Zdecydowaliśmy, że do stolycy jedziemy pojutrze. Jednak przyjechałam na konferencję i chciałam w niej pouczestniczyć. Mieliśmy wrócić dzień przed wylotem do Polski (chociaż biorąc pod uwagę,


że startowaliśmy na lotnisko o 3 w nocy, to wracaliśmy z Pekinu w dniu wylotu). Było to być może ciut ryzykowne, no ale... "jest ryzyko jest zabawa", jak to mówią. W dniu poprzedzającym wyjazd do Pekinu poza uczestniczeniem w konferencji odwiedziliśmy też miejsce pamięci masakry nankińskiej. Wpadliśmy tam w ostatniej chwili, bo zaledwie godzinę przed zamknięciem, a szkoda, bo to akurat było bardzo ciekawe i emocjonujące miejsce, w odbiorze trochę podobne do Oświęcimia w Polsce. Również przypominające o beznadziei wojny i bezwzględnym mordzie na cywilach, jednak dla mnie była jedna zasadnicza różnica w odbiorze europejskiej masakry a tej chińskiej. Wystawa upamiętnia okupację Nankinu przez Japończyków (najgorszych z najgorszych). Ciekawe jest też to, że porównując wspomniany Oświęcim, pamiętam że wychodząc po zwiedzaniu obozu przede wszystkim byłam wstrząśnięta losem ludzi którzy tam trafili, natomiast po opuszczeniu muzeum Nankińskiego czułam przede wszystkim nagonkę na oprawców - Japończyków. Oczywiście nie chciałabym wyjść na uprzedzoną, ale w tak manipulującym kraju jak Chiny, takie wystawy ogląda się szukając drugiego, trzeciego i kolejnego dna. I tak np. jako Polka wychowywana na okropnościach II wojny światowej, na liczbach ofiar liczonych w milionach, gdy widzę liczby 200 tys., w tym 80 tys kobiet zabitych w 6 tygodni myślę sobie dwie rzeczy, po pierwsze: no cóż u nas było znacznie gorzej, a po drugie ciekawe jak to się ma do wszystkich rewolucji przeprowadzonych przez Mao, przecież dzięki niemu ginęły miliony obywateli, a przecież to nie był oprawca, tylko swój. Także oczywiście, wojna jest okropna, ale wszechogarniająca
hipokryzja sprawia, że tragedia trafia jakby nieco słabiej do człowieka.. Po powrocie do hotelu spakowaliśmy się w nasze wspaniałe nowe plecaki otrzymane na konferencji (wyglądające jak porządne campusy albo coś) i następnego dnia rano udaliśmy się na dworzec w celu zakupu biletów i udania się po dalsze przygody. Jednak z kolejną wczesną pobudką pojawił się też pierwszy kryzys. Na dworcu się rozpłakałam, bo stwierdziłam, że ja wcale nie chcę tam jechać, że tylko ganiam jak idiotka po Chinach zamiast je chłonąć i przede wszystkim się wysypiać... Pan Mąż był nieco zbulwersowany moim nastawieniem, ale szybko postawił mnie do pionu, stwierdził, że no jak to, przecież to dla mnie tam jechaliśmy, to ja przecież jestem globtroterką itp. itd.... Pomiędzy jednym pociągnięciem nosa a drugim musiałam przyznać chłopu rację, to ja! ja jestem globtroterką i jak ktoś ma już płakać to nie powinnam to być ja...Dość szybko się pozbierałam, szybko wypiłam kawę i w zasadzie byłam gotowa! Pekinie, gotowy czy nie! Nadchodzimy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz