że
startowaliśmy na lotnisko o 3 w nocy, to wracaliśmy z Pekinu w dniu
wylotu). Było to być może ciut ryzykowne, no ale... "jest ryzyko jest
zabawa", jak to mówią. W dniu poprzedzającym wyjazd do Pekinu poza
uczestniczeniem w konferencji odwiedziliśmy też miejsce pamięci masakry
nankińskiej. Wpadliśmy tam w ostatniej chwili, bo zaledwie godzinę przed
zamknięciem, a szkoda, bo to akurat było bardzo ciekawe i emocjonujące
miejsce, w odbiorze trochę podobne do Oświęcimia w Polsce. Również
przypominające o beznadziei wojny i bezwzględnym mordzie na cywilach,
jednak dla mnie była jedna zasadnicza różnica w odbiorze europejskiej
masakry a tej chińskiej. Wystawa upamiętnia okupację Nankinu przez
Japończyków (najgorszych z najgorszych). Ciekawe jest też to, że
porównując wspomniany Oświęcim, pamiętam że wychodząc po zwiedzaniu
obozu przede wszystkim byłam wstrząśnięta losem ludzi którzy tam
trafili, natomiast po opuszczeniu muzeum Nankińskiego czułam przede
wszystkim nagonkę na oprawców - Japończyków. Oczywiście nie chciałabym
wyjść na uprzedzoną, ale w tak manipulującym kraju jak Chiny, takie
wystawy ogląda się szukając drugiego, trzeciego i kolejnego dna. I tak
np. jako Polka wychowywana na okropnościach II wojny światowej, na
liczbach ofiar liczonych w milionach, gdy widzę liczby 200 tys., w tym
80 tys kobiet zabitych w 6 tygodni myślę sobie dwie rzeczy, po pierwsze:
no cóż u nas było znacznie gorzej, a po drugie ciekawe jak to się ma do
wszystkich rewolucji przeprowadzonych przez Mao, przecież dzięki niemu
ginęły miliony obywateli, a przecież to nie był oprawca, tylko swój.
Także oczywiście, wojna jest okropna, ale wszechogarniająca
hipokryzja
sprawia, że tragedia trafia jakby nieco słabiej do człowieka.. Po
powrocie do hotelu spakowaliśmy się w nasze wspaniałe nowe plecaki
otrzymane na konferencji (wyglądające jak porządne campusy albo coś) i
następnego dnia rano udaliśmy się na dworzec w celu zakupu biletów i
udania się po dalsze przygody. Jednak z kolejną wczesną pobudką pojawił
się też pierwszy kryzys. Na dworcu się rozpłakałam, bo stwierdziłam, że
ja wcale nie chcę tam jechać, że tylko ganiam jak idiotka po Chinach
zamiast je chłonąć i przede wszystkim się wysypiać... Pan Mąż był nieco
zbulwersowany moim nastawieniem, ale szybko postawił mnie do pionu,
stwierdził, że no jak to, przecież to dla mnie tam jechaliśmy, to ja
przecież jestem globtroterką itp. itd.... Pomiędzy jednym pociągnięciem
nosa a drugim musiałam przyznać chłopu rację, to ja! ja jestem
globtroterką i jak ktoś ma już płakać to nie powinnam to być ja...Dość
szybko się pozbierałam, szybko wypiłam kawę i w zasadzie byłam gotowa!
Pekinie, gotowy czy nie! Nadchodzimy!Blog opisuje "moją drogę" podróżniczą. Opisuję w nim zarówno bieżące wyjazdy jak i te odbyte w dawniejszym terminie. Poza opisami "pamiętnikowymi" wydarzeń doświadczonych przeze, staram się zamieszczać informacje praktyczne, które być może przydadzą się komuś jadącemu w tym samym kierunku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz